Mój karaibski sen właśnie stał się prawdą. Marzyłam o odwiedzeniu tego regionu przez ostatnie dwa lata. Wcześniej Morze Karaibskie i jego wyspy były dla mnie jak Nibylandia. Magiczny, wymyślony świat stworzony dla piratów, aby móc gdzieś kręcić o nich filmy. I może Dirty Dancing 2 też.
Ale dwa lata temu, gdy moje podróżnicze plany stały się bardziej poważne, zlokalizowałam w końcu Karaiby na mapie. To było objawienie! Naprawdę istnieją. Gdzieś między północną i południową Ameryką. Nawet większą rewelacją było odkrycie, że część z tych boskich wysepek należy do Unii Europejskiej. Jak to możliwe? Cóż, część z nich postrzegana jest jako zamorskie terytoria Francji, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Więc odwiedzenie takich wysp jak Gwadelupa, Martynika, Sint Maarten czy kilku innych wymaga jedynie dowodu osobistego, jeśli jesteś mieszkańcem Unii Europejskiej. Proste jak wyjazd do Niemiec!
Więc tamtego dnia, gdy ta informacja już naprawdę do mnie dotarła, zdecydowałam się spędzić trochę czasu na jednej z wysp w przyszłości. I ta przyszłość właśnie nadeszła.
Witajcie w moim pierwszym poście. Witajcie na Gwadelupie.
Przeczytaj więcej: Gwadelupa – kompletny i praktyczny przewodnik.
Pogoda
Klimat na Gwadelupie powinien być idealny na miłe wakacje. Średnia temperatura nie spada tu poniżej 20 stopni Celsjusza. Ale wydaje mi się, że w poprzednim tygodniu było tu około 30 stopni. To naprawdę gorąco. Więc bardzo cieszymy się, że mamy dostęp do ocienionego tarasu, który możemy sobie ulepszyć wiatrakiem, gdy jesteśmy na zewnątrz.
Wrzesień i październik postrzegane są jako pora deszczowa na Gwadelupie. Więc przyjechaliśmy tu w samym środku. Ale to wcale nie znaczy, że deszcz pada tu przez cały czas. Podczas naszego pierwszego tygodnia na wyspie padało prawie codziennie, ale zazwyczaj tylko przez jedną lub dwie godziny. Czasami tylko z samego rana, gdy nadal byliśmy jeszcze w łóżku.
Podczas deszczu powietrze jest bardzo świeże. I temperatura jest łatwiejsza do zniesienia. Osobiście, bardzo pasuje mi siedzenie na tarasie, popijanie domowej mrożonej herbaty i oglądanie kropel deszczu spływających po zielonych liściach.
Ale większość naszych dni jest słoneczna. I wtedy krajobrazy wyglądają najwspanialej. Woda jest tak niebieska, jak tylko można sobie wyobrazić. Palmy są tak soczyście zielone, że wyglądają niesamowicie.
Otoczenie
Nasze zakwaterowanie znajduje się blisko przepięknej plaży – Plage de la Caravelle. Jakieś 10 minut na piechotę. Naprawdę wolno, ponieważ jest zbyt gorąco, aby chodzić szybko.
Plaża najbardziej podoba nam się rankiem. Zazwyczaj mamy ją wtedy tylko dla siebie. Słońce wschodzi około 6:00 rano, a my już tam jesteśmy. Kolejna świetna pora to mniej więcej przed 16:00, dwie godziny przed zmierzchem.
Do tej pory tylko raz byliśmy na plaży w ciągu dnia, w południe. Skończyło się lekkim poparzeniem słonecznym. Oczywiście nie mogliśmy usiedzieć spokojnie w cieniu drzew palmowych i od razu wbiegliśmy do wody, gdzie spędziliśmy jakieś dwie godziny. Olejek osłaniający nas przed słońcem spłynął oczywiście doszczętnie. Bolało, ale wcale nas to nie odstraszyło.
Jeśli zdarza nam się mieć jakieś wahania co do naszej decyzji przyjazdu tutaj na tak długo, idziemy na plażę de la Caravelle i wszystkie nasze obawy od razu się ulatniają. Ten mały kawałek raju każdego dnia ma dla nas coś nowego. Jednego dnia to może być kokos leżący na piasku i czekający, aż go zbierzemy, innego może to być iguana pozująca do zdjęć turystom.
Zwierzęta
Bardzo się cieszę na każde nowe spotkane tu stworzenie. Pierwszym, który nas przywitał był Romek. Romek jest anolisem, jaszczurką. Żyje na naszym tarasie. Bardzo lubi jeść mrówki. Dlatego my bardzo lubimy Romka. Uwielbia też pomarańcze, więc miło było nam dzielić się z nim śniadaniem ostatniego ranka.
Na wyspie są również większe jaszczurki, jak iguany. Spotkaliśmy kilka na plaży. Wygląda na to, że wcale nie boją się ludzi, a niektóre z nich bardzo lubią kanapki. I świetnie wiedzą, jak te kanapki wyciągnąć od turystów. Plażowicze chętnie dzielą się z iguanami swoim lunchem, a w zamian dostają kilka niezłych zdjęć tych stworzeń.
W najbliższym sąsiedztwie możemy spotkać również zwierzęta znane nam z Europy. Na łące za naszym płotem mieszkają trzy krowy, co prawda w wersji kreolskiej. I każdego ranka jesteśmy budzeni przez kilka kogutów biegających po ulicy.
W ogrodzie mamy mnóstwo ptaków. Nasz stół jest regularnie odwiedzany przez gila z Antyli Małych, który wygląda jak czarny wróbel z czerwonym brzuszkiem, oraz przez cukrzyka, który wygląda jak nieco zdenerwowany wróbel z żółtym brzuszkiem. Korzystają z naszej gościnności i są wdzięczne za plasterki banana, wykładane dla nich na krawędzi stołu.
Jest tu również trochę zwierząt, które nie są naszymi ulubieńcami. Mam na myśli mrówki, ciągle próbujące wykraść nam trochę bagietki. Dobrze, że mamy mikrofalówkę – bezpieczne miejsce na przechowywanie pieczywa, do którego mrówki nie mogą się dostać.
No i komary. Po tygodniu spędzonym tutaj znamy już ich zwyczaje, ale na początku bywały naprawdę irytujące. Chociaż nie gorsze niż te na mazurskich jeziorach latem. Wieczorami należy używać spray’u na komary i zamykać wszystkie okna. Ale dobra rzecz jest taka, że w związku z panującym gorącem tutejsze komary wydają się być bardziej leniwe od polskich. To znaczy, że dużo łatwiej je złapać.
Elektronika
Dwa dni po wylądowaniu na Gwadelupie mieliśmy naszą pierwszą (oby ostatnią) przygodę z elektroniką. Która zdecydowanie nie lubi tropikalnych klimatów. Jeden z naszych komputerów zastrajkował i odmówił współpracy. Miał już pełne prawo do śmierci po tylu latach wiernej służby, lecz mimo to miło byłoby nadal mieć go na pokładzie.
Zabraliśmy go do Sainte-Anne, małego miasteczka, w którym żyjemy, w poszukiwaniu serwisu komputerowego. Znaleźliśmy małe miejsce łączące w sobie kilka usług: kafejkę internetową, drukarnię, sklep z wyposażeniem biur i spróbowaliśmy tam szczęścia. Właściciel, który, jak sądzę, nie przepadał za ludźmi zza granicy, zatrzymał nasz komputer na kilka dni, żeby sprawdzić co można z nim zrobić.
Niestety nie udało mu się nic, ale dał nam kilka wskazówek odnośnie tego, co mogłoby być przyczyną awarii. Więc w następnych dniach planujemy wycieczkę do większego miasta (jej!) z większymi sklepami i mam nadzieję, że tam znajdziemy jakieś rozwiązanie. Trzymajcie kciuki!
Czas
Czas na małych wysepkach biegnie swoim własnym rytmem. Jest rozleniwiony i niczym się nie przejmuje. Prawie wpadliśmy w jego pułapkę. Mija już tydzień, od kiedy tu jesteśmy, a mamy wrażenie, jakbyśmy przylecieli wczoraj. I jednocześnie miesiąc temu. Wczoraj zastanawialiśmy się, czy to wciąż jest jeszcze czwartek, czy może jednak już niedziela. Naprawdę zabawne uczucie.
To pierwszy raz, gdy jesteśmy razem tak długo za granicą i gdy naprawdę na wszystko mamy czas. Doceniamy możliwość prostego relaksowania się przez cały dzień zamiast ciągłego gonienia w nowe miejsce, ponieważ „jest wciąż tak wiele do zobaczenia, a tak mało czasu”.
Mam tylko nadzieję, że z tego wszystkiego nie przegapimy promu do naszego kolejnego celu podróży pod koniec miesiąca.
Mam również nadzieję, że spodobał Ci się ten post i pomógł Ci zrelaksować się chociaż odrobinę. Będę szczęśliwa wiedząc, że czytasz moje opowieści, więc każdy komentarz i udostępnienie w mediach społecznościowych jest mile widziane! Znajdź mnie również na Facebook’u i Instagram’ie, żeby nie ominęły Cię kolejne posty.
Dziękuję, że tu jesteś!
Dominika jest założycielką Sunday In Wonderland i niedawno zmieniła styl życia na niezależny od lokalizacji. Zamierza dużo podróżować i podziwiać piękno tego świata. Kładzie nacisk na zrównoważone życie, rozwój osobisty i czynienie tego świata lepszym miejscem.
2 odpowiedzi
Post bardzo się spodobał, zrelaksował mnie totalnie i na 100% 🙂 czuję, że jestem tam z Wami 🙂 masz lekkość i dar pisania – poproszę o więcej !
Bardzo miło mi to słyszeć, dziękuję za pozytywny komentarz! 🙂 Przekazuję dla Was wszystkich masę słonka!